Gdy przedstawienie "Moskiewskiego charakteru" skończyło się o 11-ej w nocy i sala zaczęła gwałtownie pustoszeć, myślałem, że zapowiedzianej dyskusji w ogóle nie będzie. Że niedociągnięcia organizatorów zemściły się na nich samych w sposób bardzo przykry. O drugiej po północy, wracając do domu, byłem już zupełnie innego zdania.
Do tych dyskusji nad wystawianymi sztukami, teatr wrocławski, na pewno najbardziej nowatorski w dziedzinie organizacji widowni, tęsknił od dawna, od dwu chyba lat. Tęsknił do nich, świadom niemocy realizacji swoich tęsknot. Trudno było może dyskutować z robotniczą widownią nad kopediami Fredry czy nad Szekspirem. Żadna jednak sztuka nie nadawała się tak bardzo do dyskusji, jak właśnie "Moskiewski charakter". Sofronow, sam pochodzący z klasy robotniczej, rozumie przecież psychikę robotnika na wylot, na jego scenie żyją ludzie realni i zawiązują się konflikty socjalistyczne. Słuszne było porównanie dyr. Szletyńskiego konfliktu jednostki z otoczeniem w "Niemcach" Kruczkowskiego - z cząstkowym konfliktem dyrektora Potapowa. Stokroć słuszniejsze wydaje mi się jednak stwierdzenie, że w sztuce toczy się bój nie przeciw Potapowowi, ale o Potapowa. O człowieka, chwilowo tylko oderwanego od świata postępu i socjalizmu, o człowieka pełnowartościowego, kt