Obserwując program telewizyjny, można by sądzić, że istnieje poważne nieporozumienie co do sensu słowa "publicystyka". W taką szufladkę "wkłada się" zazwyczaj wszelkie audycje, które nie są audycjami artystycznymi, filmami lub reportażami. Tymczasem sens "publicystyki" tkwi nie tyle przecież w formie ile w tym, czy autorzy stawiają w audycji jakiś konkretny problem społeczno-gospodarczo-polityczno - kulturalny, czy próbują go naświetlić z różnych punktów widzenia a nawet - czy są w stanie zaproponować pewne zmiany i "drogi wyjścia".
Dla przykładu - nie była chyba "publicystyką" audycja z poprzedniego tygodnia zatytułowana "Życzenia uniwersalne", a traktująca o naszym eksporcie. Ograniczyła się bowiem do pewnych (źle zresztą podawanych) informacji, do stwierdzeń stanu istniejącego bez próby wyciągnięcia własnych, istotnych wniosków. Podobnie program z ubiegłej soboty "Na wielkim ekranie" prowadzony przez K. T. Toeplitza, a traktujący o westernie amerykańskim. Przede wszystkim, była to trochę audycja "ni przypiął ni przyłatał" w sobotnie, późne popołudnie. Raczej kontynuowała cykl Wszechnicy Telewizyjnej "Jak patrzeć na film". Jako program samodzielny nie miała wielkiego sensu, ponieważ jej część informacyjna miała charakter historyczny, nie problemowy. Gdyby autorzy pokusili się o analizę przyczyn popularności westernu - może udałoby się zainaugurować cykl programów publicystyczno-filmowych. Ale, przy pomocy takich audycji jak "Na wielkim ekranie" nie "załatwi się" prz