Rozweselają publiczność nie gubiąc niczego z mądrych słów Arystofanesa. W piątkę tworzą ponadgodzinny spektakl grany w sali wystawowej Teatru Dramatycznego. Poetyką, świeżością i temperamentem przypominają pokazywane przed laty w Warszawie przedstawienie amerykańskiego zespołu Andre Gregorego "Alicja w krainie czarów".
"Ptaki" też są bajką, opowieścią o słabościach ludzi. W jej odbiciu przeglądają się z łatwością i nasze dzisiejsze czasy. Z tego zabawnego spotkana z tekstem Arystofanesa pozostaje w pamięci kilka niegłupich spostrzeżeń, kolorowy, dynamiczny obraz przedstawienia i twarze wykonawców. Trzech z nich, JAROSŁAWA GAJEWSKIEGO, MIECZYSŁAWA MORAŃSKIEGO oraz KRZYSZTOFA STELMASZYKA zaprosiłam do rozmowy o teatrze i o tym, jak to jest być młodym aktorem.
Po skończonej przed laty warszawskiej PWST wystartowaliście w dorosłe, zawodowe życie. Czy trudne są początki? - Mieczysław Morański - Przez pierwsze dwa sezony byłem w zespole Teatru Polskiego. Tam spotkałem się z kolegą Gajewskim, który rok po mnie kończył szkołę. Zagraliśmy wspólnie w przedstawieniu "Miarka za miarkę". Miało ono otworzyć, zainaugurować powstanie studia młodych przy teatrze. Niestety nic z tego nie wyszło. Poza tym grałem jeszcze w "Lekarzu mimo woli" oraz epizody w "Wyzwoleniu". Po dwóch sezonach przeniosłem się do zespołu Andrzeja Strzeleckiego, gdzie zaproponowano mi udział w spektaklu "Złe zachowanie". Ze spektaklem tym wyjeżdżaliśmy sporo za granicę, mimo to stwierdziłem, że potrzeba mi czegoś nowego, że za mało pracuję. Zgłosiłem się do dyrektora Zapasiewicza, no i zostałem zaangażowany. Teatr Kazimierza Dejmka i Andrzeja Strzeleckiego to dwa zdecydowanie różne profile teatru, przyszedł Pan do