"Pół żartem, pół sercem" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Zawsze, gdy między barszczem z uszkami a karpiem wuj Stefan lubieżnie się uśmiecha, z dwuznaczną intensywnością sprawdza jędrność pszennych bułek, figlarnie łypie na nas i głosem podniesionym do skrzeczącego sopranu zaczyna cedzić: Przy-cho-dzi-ba-ba... - jest jasne, że najbliższe pół godziny mamy z głowy. Wuj Stefan - nadworny dowcipniś rodzinny. Pal licho, że samozwańczy. Katastrofa w tym, że uparcie wierny: dowcipniś tylko jednego dowcipu, facecjonista jednej facecji, klaun jednego numeru, odstawianego w każde święta. Przy-cho-dzi-ba-ba-do... I urywa, i szminkuje wargi tłuszczem z karpia... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza... I znów pauza, i wsadza sobie pszenne cyce pod sweter, i wstaje, i dookoła stołu rusza... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza-a-le-karz... I sunie, jakby w czółenkach na wysokim obcasie kroczył, i zadkiem kolebie niczym Marilyn Monroe, i łypie na nas, i wdzięczy się... Przy-cho-dzi-ba-ba-do-le-ka-rza-a-le-karz-też... Tu zamie