Na malej scenie Narodowego premiera "Ostatniego" Tomasza Łubieńskiego, okrzyczana już przez cześć krytyki jako wydarzenie. Rzecz o tyle zdumiewająca, że mamy do czynienia z przedstawieniem co najmniej chybionym, żywiącym się stereotypem, banałem i schematem. Utwór, który miał być groteskowym obrazem zawieruchy dziejowej, jaka przetoczyła się przez Polskę w ostatnim półwieczu, widzianej oczyma właściciela (potem byłego właściciela) majątku w Różampolu, jest, niestety, jedynie kiepskim plakatem. Grzech główny tego tekstu tkwi w jaskrawej oczywistości: Łubieński niczego nie odkrywa, do żadnych nieznanych warstw historii się nie dokopuje, ani też nie objawia rewelacji psychologicznych Na scenie spacerują lub biegają (bo dużo tu niezbornej bieganiny) idee wcielone w zdania ogólne. Jak wiadomo, dramat zdań ogólnych, czyli gramat, potrafił ukazać jedynie Miron Białoszewski. Ale to zupełnie inna szkoła pisania. Ską
Tytuł oryginalny
Przywiędłe róże
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 83