Czytam teraz dużo o teatrze z przystawkami, teatrze, obfitym w przymiotniki, słowa definicje, wytrychy, manifesty. Te przystawki, zdaniem wynalazców, mają więcej znaczyć niż sam teatr. Maje go rehabilitować, podnosić z upadku, oddzielać od starzyzny, nadawać mu nowy kierunek. Wreszcie - mają zwabiać doń publiczność! Czytam więc o teatrze wspólnoty, współuczestnictwa, otwartym, adekwatnym, o teatrze źródła, integrującym (A kiedy teatr nie integrował? Zawsze, od samego swego początku integrował sztuki i publiczność, tj. łączył je w jedno nowe zjawisko, w teatr. Publiczności zaszczepiał jedną ideę, jedną myśl, nawoływał ją do czegoś lub namawiał, pokazywał jej obraz czasu, który należało rozbić albo konserwować), wyzwolonym, o teatrze pola, fabrycznym, dzielnicy, totalnym, ulicznym i jakim tam jeszcze? A wszystko to jest bajanie, zagadywanie teatru, zasypywanie go furą słów nic lub prawie nic nie znaczących. Zagadywaczom, jeśli im w
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Bałtycki" nr 201