- Występy sceniczne zawsze traktowałem jako pracę całego zespołu. Bez względu na to, czy kończyły się sukcesem, czy klapą - dla mnie było jasne, że odpowiedzialność jest grupowa - mówi bydgoski śpiewak PIOTR TRELLA.
Rozmowa z PIOTREM TRELLĄ [na zdjęciu], bydgoskim śpiewakiem operowym: W kwietniu obchodził Pan 70. urodziny - ile z tych lat spędził Pan na scenie? - Na pewno ponad trzydzieści. Ta piękna muzyczna podróż zaczęła się jeszcze w moim rodzinnym mieście, Wągrowcu, niezwykle malowniczym. Zresztą do dziś chętnie do niego wracam. Niedawno wydałem nawet album o tej okolicy. Tam, jako mały chłopiec, należałem do chóru. W Wągrowcu ukończyłem szkoły podstawową i średnią. Pierwsze lekcje fortepianu pobierałem u profesora Bronisława Zielińskiego i organisty Jana Andrzejewskiego. Więc można powiedzieć, że muzyka towarzyszyła Panu od dziecka... - Dokładnie. Mama opowiadała mi, że gdy się urodziłem, wydałem wyjątkowo głośny krzyk i już wtedy pielęgniarki podobno żartowały, że będę śpiewał. Miały rację. Choć był po drodze też epizod z kościołem. Jako dziecko byłem wzorowym ministrantem i namawiano mnie, żebym został księdzem