"Sąd Ostateczny" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku wSieci.
Pociąg ekspresowy nr 405 pędzi pewnie dwa razy szybciej, niż powinien. Wszystko przez jakiś upiorny przypadek: naczelnik stacyjki Tomasz Hudetz nie przestawił na czas semafora, a to z kolei przez to, że na służbie wdał się w pogawędkę z panną Anną, z którą rozmawiać z wielu powodów nie powinien. Zderzenie z drugim pociągiem pozbawi życia osiemnaście istnień. Zwykły w tym pech czy diabelski plan? Raczej to drugie, bo Ödön von Horváth przyzwyczaił nas do tego, że tylko na pozór uczestniczymy w egzystencjalnej roszadzie, w której los każdemu z osobna płata figle. Tak było w "Kazimierzu i Karolinie" czy "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego", gdzie zwykłe wydarzenia dają się wytłumaczyć wyłącznie w perspektywie dalece szerszej, nawet socjologicznej. Ale w "Sądzie ostatecznym" takiego spektrum nie odnajdziemy. To dramat mikrospołeczności uwikłanej w problem winy i kary. A dokładniej tego, czy w ogóle określenia te dają się odnieść do każdego