Był Czechow i kilka stroi z Szekspira. Był Mickiewicz, Krasiński i Wyspiański. Był Kafka, Joyce, Lowrey, wersy z Eliota. Brecht, Genet, strzępy Becketta. Witkacy, Gombrowicz, Różewicz. Coraz częściej myślę, że teatr {#os#1241}Grzegorzewskiego{/#} bierze swój początek z... literatury. Prawda, że później w obrazach, rytmach, scenicznych wibracjach, niewiele słów z tej literatury zostaje, albo, że zamienia się ona w najczystszy teatr. Czasem zostaje zredukowana do pojedynczego krzyku aktora na początku przedstawienia, zamiast całej uwertury, jak było to w "Czterech komediach równoległych". W innym jeszcze miejscu do jakiegoś pojedynczego słowa majaczącego w przestrzeni i zderzającego się z innym słowem, być może z innej przestrzeni, z innego rytmu, ale w każdej sytuacji zdaje się, iż "na początku było słowo". To brzmi jak paradoks w odniesieniu do Grzegorzewskiego, ale wydaje się, że bez przyłączenia się do tej swoistej gry, jaką prowadzi z
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna nr 77