"Kwatera" w reż. Adama Ziajskiego w Teatrze Strefa Ciszy w Poznaniu. Pisze Marta Keil w Didaskaliach.
Pod koniec listopada Wilda, dawna robotnicza dzielnica Poznania, dusi się w kłębach ciężkiego dymu - wielu mieszkańców kamienic z przełomu XIX i XX wieku wciąż pali w kaflowych piecach. Na jednej z tutejszych ulic spotykam się późnym popołudniem z kilkuosobową grupą widzów. Stoimy pod bramą wejściową wysokiej kamienicy, trzymając w rękach osobliwe bilety: pożółkłe, staromodne wizytówki z dokładnym miejscem i godziną spotkania. Po kilku minutach spóźnienia w nerwowym pośpiechu ze schodów zbiega mężczyzna (Adam Ziajski) w wyblakłej bluzie, niegustownym krawacie i z do przesady uładzoną fryzurą. Jest rozgadany i nad wyraz uprzejmie zaprasza na zaniedbaną klatkę schodową. Tam oplata widzów kwiecistą urzędniczą nowomową: z przesadną ekspresją snuje opowieść o swoim zapracowaniu, o męczącym dniu (jacyś chuligani ukradli mu lusterko samochodowe, a "sąsiadka okazała się uczulona na futrzaki"). Zręcznie wplata w swą wypowiedź zachwyty