Tuż przede mną, niemal koło nóg leży ogromny, omszały kamień. Dalej dużo wolnego miejsca. Między podwyższoną sceną a okolonym krzesłami parkietem zieleni się trawa. W głębi ustawiono rodzaj mansjonu, alkowy czy też estradki z pięknie przez Ewę Starowieyską malowanymi zasłonami. Rozchylając się otwierają one drugi, niby wewnętrzny plan. Poza tym gwiaździste (gdy trzeba) niebo zamyka perspektywę, a rury od jakichś instalacji zastępują drzewo czy huśtawkę. Na scenie rozgrywa się piękny dialog Leonce'a i Rozetty. Cały obszar parkietu pozostaje w cieniu, przeto należy do widowni. Tak więc bariera oddzielająca świat widzów od świata scenicznego znajdowała się o dobre dziesięć metrów ode mnie. Ale oto ta pusta część widowni rozjaśnia się. Wchodzą na nią Leonce i Valerio. Zbliżają się na dwa, trzy kroki od mojego fotela. Piękny, liryczny nastrój poprzedniej sceny pryska. Widzę teraz. Księcia z bliska - jakoś inaczej. Mam wrażenie
Źródło:
Materiał nadesłany
Literatura