Jeśli John Osborne oglądał w końcu 1994 roku "opowieść wigilijną" swojego życia, to z pewnością była to historia dużo bardziej porażająca niż dzieje Ebenezera Scrooga. Na dodatek zupełnie pozbawiona happy endu. Śmierć "świętego potwora" dramaturgii brytyjskiej wywołała więc w prasie i telewizji dyskretne westchnienie ulgi. Nekrologiczne szkice - z najważniejszym chyba tekstem Richarda Corlissa - podkreślały wprawdzie wielkość artystyczną Osborne'a i stałe już dziś miejsce jego sztuk w repertuarze teatralnym, lecz zarazem bezlitośnie punktowały wszelkie nikczemności charakteru pisarza od socjopolitycznego awanturnictwa i obrazoburstwa poprzez niepohamowany alkoholizm aż do rozwodów i współwiny za samobójstwa dwóch żon, z których przynajmniej jedno, ekspartnerki Jill Bennett, skwitował otwartą radością. Pod względem siły prowokacji i stopnia żaru swoich "nienawiści z miłości" był błyskotliwym uczniem Byrona i niedościgłym nauczycie
Źródło:
Materiał nadesłany
"Teatr" nr 4