- Ta jego cudowna bezradność w poszukiwaniu światełka w tunelu - świata i sztuki - towarzyszyła mu do samego końca, chociaż z czasem była coraz bardziej rozpaczliwa, wypełniona goryczą - o pracy z Jerzym Grzegorzewskim pisze Jerzy Trela.
Pracowałem z wieloma wybitnymi reżyserami, ale Jerzy Grzegorzewski [na zdjęciu] zafascynował mnie już podczas pierwszego naszego spotkania. Było to ponad trzydzieści lat temu, robiliśmy Marsz Piotrowskiego, spektakl, w którym nie tylko grałem (z Olszewską, Polony i Kaczorem), ale zostałem wyznaczony do roli asystenta reżysera, więc miałem możliwość bliższego poznania jego sposobu pracy. Grzegorzewski potraktował mnie jak partnera, dzielił się ze mną swoją bezradnością - takie podejście wynikało z jego charakteru. Ta jego cudowna bezradność w poszukiwaniu światełka w tunelu - świata i sztuki - towarzyszyła mu do samego końca, chociaż z czasem była coraz bardziej rozpaczliwa, wypełniona goryczą. Niezmienny przez lata pozostawał natomiast charakterystyczny dla niego lekko ironiczny stosunek do siebie, do świata, do swojej sztuki. Jestem zauroczony jego wizją teatru. Nie chcę mówić banałów o stronie plastycznej jego przedstawień, o aranżacj