Przyznaję; mam naturę sceptyczną. Życie mnie zepsuło. Porównywanie wyrobiło zgubny relatywizm. Porównywanie rozmaitych zarobków, zwłaszcza swoich i cudzych, wręcz cynizm. Postawę mam na ogół negatywną. Nie bacząc na to, że czasy wymagają ducha konstruktywnego, któremu obce są nadmierny krytycyzm, wątpliwości, niewiara, nihilizm i destrukcja. Źle. Jakaż więc radość, kiedy od czasu do czasu uda mi się dostrzec coś, co napawa szczerym optymizmem, czemu z całego serca mogę przyklasnąć. Coś, co naprawdę raduje - pisał Erwin Axer w Sprawach teatralnych.
Przez długi czas oczekiwaliśmy nowych przepisów, regulujących sprawy płacy i pracy reżysera. Stare były od dawna przestarzałe. Trwało to lata. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok kolejni ministrowie powiadali nam: już, już... W końcu jednak ustawa ujrzała światło dzienne. Mniejsza o płace. W tej dziedzinie nowe przepisy legalizują jedynie obowiązujące dotąd obyczaje, udzielając im mocy prawnej. Nie są to obyczaje najgorsze. Jeżeli reżyser stale zaangażowany przez teatr i wykonujący dwie sztuki rocznie otrzymuje przeciętnie trzy do czterech tysięcy złotych, to reżyser działający z tytułu umowy (a takich jest wielu) robiąc te same dwie sztuki (6 miesięcy prób, 2 miesiące przygotowań, urlop, przejazdy itp., a więc właściwe maksimum roczne dla szanującego się reżysera w naszych warunkach pięciodniowego tygodnia i jednorazowych prób) zarabia na czysto 21 000 zł rocznie, czyli około 1800 zł miesię