Ireneusz Iredyński na dobre zadomowił się w Teatrze Polskim. Po "Ołtarzu wzniesionym sobie" i "Żegnaj, Judaszu" mamy "Terrorystów", trzecią z kolei jego premierę za dyrekcji Kazimierza Dejmka. A ściślej mówiąc - prapremierę, ponieważ sztuka odbywa tutaj swoje teatralne prymicje. Czy udane? Bez wątpienia godne, zważywszy skład zespołu realizatorów i uhonorowanie tekstu dużą sceną. Ale od tych honorów, jak sądzę, zaczynają się kłopoty. Rzecz nie w tym, że utwór Iredyńskiego na wystawienie na głównej scenie Teatru Polskiego nie zasługuje, lecz w tym po prostu, iż mu ona nie służy. "Terroryści" to trzyaktowa sztuka dla sześciorga wykonawców. W dialogu uczestniczą najwyżej cztery, a najczęściej dwie tylko postaci, jak np. w drugim akcie wypełnionym niemal całkowicie wywiadem, który reporterka Maria Schwartz prowadzi z przywódcą terrorystów konspirującym się pod kryptonimem Numer Jeden. Takie ograniczenie liczby dialogujących postaci na
Tytuł oryginalny
Przemoc i moralność
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 4