Chłopcy "z marginesu" kamieniują leżącego w dziecięcym wózku niemowlaka. Co więcej przyłącza się do nich nawet domniemany ojciec. To chyba najbardziej bulwersujący moment sztuki Edwarda Bonda "Ocaleni". Przedstawienie, które mogło być wielkim krzykiem, które mogło wzbudzić dyskusje i kontrowersje, niestety nie spełniło do końca rozbudzonych oczekiwań. Było po prostu nazbyt uładzone i teatralne. Broń Boże, nie nawołuję do brutalizacji teatru. Ale gdy coś ma przemówić brutalnie jak błysk noża, niech takie będzie. Gdy kamieniują dzieciaka, to przecież musi to wstrząsnąć. W Starym Teatrze zaś "chłopcy z marginesu" są trochę sztuczni i nazbyt grzeczni. Teatr przyzwyczaił nas do trochę innej estetyki, innego języka. W dramacie Bonda natomiast postaci mówią jak karabin maszynowy. Wykrzyczane krótkie zdanie prowokuje natychmiast równie krótką replikę. Każdy dialog to w zasadzie kłótnia. Reakcje są zawsze gwałtowne, skrajne, bez półc
Źródło:
Materiał nadesłany
"Echo Krakowa" nr 51