EN

19.04.2023, 11:40 Wersja do druku

Przeklęta miłość

„Julia i Romeo” Piotra Czajkowskiego w choreograf. Matsa Eka w Kungliga Baletten w Sztokholmie. Pisze Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

Skandynawia. Nie tylko piękno natury, ale i zjawiskowe miejskie centra oraz bogactwo kultury. Pobrzmiewające nuty muzyki Edvarda Griega w norweskim Bergen, gdzie nawet między deszczami spadają krople na parasole czy też mieszkanie w Oslo Henrika Ibsena niczym nienaruszone, jakby wczoraj je opuścił na codzienny spacer po najbliższym parku. Owe przykłady można mnożyć, gdzie to, co pierwotne, pełne wyzwolenia i dzikości, miesza się z duszną atmosferą mieszczaństwa. Również sztuka baletowa zajmuje poczesne miejsce w owych małych, pod względem ludności, krajach. Z nią jest trochę jak z narciarstwem klasycznym. W Skandynawii mamy bowiem wielki peleton przeszłości i teraźniejszości na baletowej scenie, która intryguje nie tylko lokalnych widzów, ale również w innych zakątkach świata. Owym wzorcem pozostaje duńska szkoła tańca wywiedziona, a dziś pielęgnowana w kopenhaskim Teatrze Królewskim, od Augusta Bournonville’a. Wiek dziewiętnasty należał do jego metody, a także stylu baletu romantycznego, którego wzorce przetrwały do czasów nam współczesnych. W Norwegii, dziś ekscytujemy się innowacjami na scenie realizowanymi przez Jo Stromgrena, które oczarowują połączeniem tańca i aktorstwa. Również warto wspomnieć o fińskim nazwisku – Jorma Elo, którego pracę mogliśmy podziwiać, kilka lat temu, w Operze Nova w Bydgoszczy. Jednak niezaprzeczalną kuźnią talentów stała się Szwecja. Powojenna tradycja związana z Birgit Cullberg, jej pracą pedagogiczną i choreograficzną, zapoczątkowała istną sztafetę pokoleń. Dziś wieńczy ją – niekwestionowana gwiazda, znana choćby z desek Teatru Wielkiego w Poznaniu – Alexander Ekman. Ten blisko czterdziestolatek oczarowuje pomysłowością, różnorodnością stylu, niesztampowym poczuciem humoru, a także świetnym operowaniem zespołem – masą występujących tancerzy. Nieco starszy Johan Inger to wielkie choreograficzne nazwisko. Jego warsztat znany jest na całym świecie, a interpretacja Carmen święci wielkie triumfy. Jednak szwedzkim królem sceny baletowej jest Mats Ek. Syn Cullberg i mąż wspaniałej tancerki Any Laguny, całe życie, zarówno prywatne jak i zawodowe, związał z tańcem. Jego specyficzny, oryginalny, niepowtarzalny styl mogliśmy kilkukrotnie podziwiać w Polsce. Kilka prac zrealizował w Warszawie (Coś jakby do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego oraz Carmen do kompozycji Georges’a Bizeta oraz Rodiona Szczedrina), a także zjawiskowe, niepowtarzalne Pół dnia północy w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu, gdzie pory roku pisane taneczną opowieścią przenosiły nas w zimny, ale pełen radości świat Skandynawii. Często powracam do jego choreografii. Uważam, że są ożywcze, nieoczywiste i co ważne oryginalne z przekonującym językiem ruchu. W twórczości naszych północnych sąsiadów, choć dzieli nas morze, jest jeszcze jeden walor. Umiejętność poczucia humoru, nuty śmiechu, rozbicia powagi na rzecz radości. Czasem są to sekundowe wstawki, ale ukazują życie, że jest pełne kontrastów, a nie jednolitej pompatycznej smuty.

Tym razem spotkanie z Matsem Ekiem miało miejsce w Sztokholmie. Kungliga Baletten powrócił, premiera miała miejsce w 2013 roku, do jednego z pełnospektaklowych układów szwedzkiego mistrza. Julia i Romeo, plasują się w szerokim katalogu pełnych wieczorów Eka, obok między innymi Giselle (1982) czy Carmen (1992). Wzorując się na dramacie Williama Shakespeare’a, choreograf odwraca role głównych bohaterów, ukazując historię z perspektywy młodej dziewczyny, jej losów, wskazując na młodzieńca jako pewne narzędzie do budzenia się kobiecości, pewności siebie, dojrzałości. Co ważne, a może mało znane, owa narracja sięga czasów przed utworem Stratfordczyka, gdy dziesięć lat wcześniej przetłumaczono z włoskiego na angielski właśnie tragedię rodową pisaną postaciami żeńską i męską, a nie odwrotnie jak ma to miejsce u mistrza dramatu. Posiłkując się ową ideą, Mats Ek tworzy widowisko pełne emocji i żarliwości. Całość wpisuje w skonfliktowaną ulicę, poprzez uniwersalizację kostiumu, która może być w każdym miejscu i czasie. Tłumy przechodzą, walczą, rywalizują. Władca ucieka z pola owego konfliktu (świetna, statycznego biegu, sekwencja w wykonaniu Eytana Sivaka). Pozostawienie miasta niczyim wzbudza nastroje, podburza do agresji. Romeo to chłopak z nizin, pierwsza scena ukazuje jak wychodzi z proscenium – proste i metaforyczne. Razem ze swoimi przyjaciółmi żyje życiem wspólnoty, chce być młody i odważny. Jednak choreograf nie buduje pola rywalizacji rodzin, gdyż nie jest to najbardziej istotne. Dramat rozgrywa się o serce młodej dziewczyny, a także swoistą rywalizację pokoleń, innego myślenia i spostrzegania świata. To jest kontrapunkt dla całej opowieści. Życie Julii to zamknięta przestrzeń domu. Otoczona troskliwą nianią, a wyniosłą matką i ojcem, pewnym siebie bratem, a narzeczonym Parysem, nie jest zagubioną niewiastą, ale dojrzewającą dziewczyną. Coraz bardziej świadoma swoich praw, dokonuje miłosnego wyboru, który będzie miał tragiczne skutki, zgodnie z dramaturgią Shakespeare’a. Twórca przedstawienia, ukazując poszczególne fragmenty, tworzy zjawiskowe obrazy taneczne. Początkowo, dla nieznających stylu Eka, jest on zadziwiający, sprzeczny z techniką klasyczną, nawet stojący w opozycji, bowiem twarde i koślawe ruchy rąk i nóg mogą szokować, ale jednak zachwycają. Zarówno sceny grupowe – balu, walk ulicznych, a szczególnie finał z wymownym cmentarzem, będący polem kwiatów zbudowanym z nóg tancerzy, czy też popisy w duetach, zachwycają oryginalnością. Na szczególną uwagę zasługuje układ Mercutia (Oscar Salomonsson) z Benvolio (Hiroaki Ishida), gdzie precyzja, spójność a przede wszystkim technika oczarowują. Ek zawsze pozostawia pole dla dojrzałych tancerzy. Nie są oni tłem, ale istotną częścią obsady. Matka (Elisa Fossati) świetnie ukazuje ból po śmierci Tybalta, ale niestety jej partner – ojciec (Gianmarco Romano) jest bladym, nikłym tłem. Podobnie dużo zastrzeżeń można skierować wobec Nathalie Nordquist w partii Niani. Można zachwycić się technicznymi możliwościami, ale jako postać, która jest najbliższą towarzyszką Julii, winna mieć więcej charyzmy i scenicznej dojrzałości. Trudno uwierzyć postaci, skoro odtwarza ruchy, a nie współgra emocjami. Jednak najważniejsi są główni bohaterowie. Emily Slawski (Julia) pełna zadziorności, jak dziewczyna z sąsiedztwa, tworzy się na scenie. Niby nonszalanckie ruchy ukazują świetną technikę i możliwości tańca. Ethan Watts (Romeo) dobrze partneruje, ale również walczy o prawo do miłości i życia w dziwnym świecie dorosłych. Jednak mimo niezłych warunków pozostaje tłem dla swojej wybranki. Niezależnie od wielu pozytywów, jasnej konstrukcji przedstawienia, świetnej choreografii, to Mats Ek popełnił kilka błędów, które nie powinny mieć miejsca. Jedynym elementem scenografii są trzy zastawki, które budują mury miasta, wykreślają pokoje w domu Julii. Tancerze przesuwają je, starają się jak mogą, ale cóż z tego jak co chwilę coś się zacina, blokuje, unieruchamia. Szkoda, bo owa ruchowa sekwencja zaburza akcję i jej przebiegł. Po drugie, w kilku fragmentach jest problem z montażem scen, które wyglądają jak kartki z kalendarza, a nie postępujące po sobie zdarzenia. Jednak owe zastrzeżenia znikają, gdy zanurzymy się w pięknie ruchu. Tu twórca jest niekwestionowanym mistrzem. Co ważne konsekwentnie buduje narrację, która nie jest przesycona ozdobnikami, a pierwszoplanową sprawą jest oczywiście taniec.

Choreograf jako podkład wybrał różne kompozycje Piotra Czajkowskiego. Zrezygnował z utworu Sergieja Prokofiewa i zawsze pojawia się pytanie czy warto eksperymentować. Mats Ek świetnie słyszy muzykę, wydobywa z niej każdą możliwą nutę, aby ukazać ją na scenie, w tańcu. I z tego powodu to ciekawy zabieg estetyczny. Ale pozostaje i druga strona medalu. Wykonanie. Aby sprostać wyzwaniu, od koncertu fortepianowego do symfoniki rosyjskiego mistrza, należy mieć niebagatelny zestaw muzyków oraz godnego kapelmistrza. Niestety to najsłabszy punkt wieczoru w Sztokholmie. Orkiestra gra głośno i donośnie, zresztą identycznie pianista Bengt-Ake Lundin, który wygrywa nuty, ale nie emocje. Amerykański dyrygent Garrett Keast bardziej myślał o swoich ruchach dłoni jakby chciał dorównać tancerzom zapominając, że odpowiada za orkiestron i muzyków. Szkoda, bowiem ów zniuansowany akompaniament wzmocniłby wrażenie scenicznych emocji.

Podróż do stolicy Szwecji odkryła kolejny zespół baletowy. Kompania prowadzona przez Nicolasa LeRiche, francuskiego tancerza przez lata związanego z baletem Opery Paryskiej, ukazuje klasę skandynawskiego tańca. Unifikuje klasykę ze współczesną choreografią. Prace Matsa Eka są stałym elementem programu, a Julia i Romeo święcą triumfy powodzenia wśród publiczności. To balet spełnienia – nowatorskiego, oryginalnego ruchu w dobrym wykonaniu. Zabrakło jednego elementu – muzycznej klamry. Zawsze trzeba pamiętać, że każde przedstawienie to dzieło komplementarne, a jeden defekt może zniweczyć pozytywny efekt finalny. Mimo owego zastrzeżenia choreograf ukazał nowe spojrzenie na ikoniczną miłość kochanków. Młoda Julia stawia opór opresyjnemu światu. Znajduje je w miłości. Ta ponoć przezwycięży wszystko. Życzmy sobie tego wszyscy.

Tytuł oryginalny

Przeklęta miłość – „Julia I Romeo” – Kungliga Balleten w Sztokholmie

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła

Wątki tematyczne