To był sezon zmian na mapie teatralnej. Zapoczątkowany w latach poprzednich run na powoływanie nowych scen o rozmaitym statusie organizacyjnym (fundacje, stowarzyszenia, sceny prywatne, impresariaty, agencje produkcyjne) zbliża się do apogeum - pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Stało się. Dziś już nie wiadomo, gdzie przebiega linia demarkacyjna między tzw. teatrem panującym a teatrem niezależnym, które spektakle trzeba zaliczać do głównego nurtu, a które do offu. To pewien dyskomfort dla zwolenników jednoznacznych podziałów, którzy radzi byliby czytelnemu określeniu linii frontu - dla nich walka z rzeczywistym czy choćby urojonym wrogiem stanowi o sensie życia. Tymczasem tak się porobiło, że linie podziału niejasne, wróg niepewny, a przyjaciel nie dość wypróbowany... Oczywiście trudno pomylić Komunę Otwock z Teatrem Syrena czy też Pieśń Kozła z Ateneum, ale znacznie więcej jest dowodów na przenikanie między tymi na pozór odrębnymi światami niż na ich zamknięcie na obce wpływy. Nie ma w tym niczego niepokojącego. Przeciwnie. To krzepiące, że aktorzy o ustalonej pozycji zawodowej lgną do ryzykownych przedsięwzięć, że są otwarci na poszukiwania. Miniony sezon przyniósł liczne tego dowody, co więcej - uwieńc