Są spektakle teatralne, do których opisania i oceny brak słów, bo żadne superlatywy nie oddają ich wartości i uroków. Są jednak niestety i takie, o których się po prostu pisać nie chce, bo żadne określenie ujemne nie zabrzmi tak dosadnie, jak powinno. Dając nową inscenizację "Hamleta" kierownik artystyczny wrocławskiego Teatru Polskiego rzucił się nie tylko na szerokie, ale przede wszystkim na głębokie wody. Zanurzenie jest tek duże, iż sięga dna. Stary truizm interpretacyjny mówi, że "Hamlet" to utwór tak bogaty w treści, tak wielowarstwowy, a zarazem tak uniwersalny, ponadczasowy, iż można zeń stale na nowo wydobywać problemy, które mają znamię żywej i gorącej aktualności właśnie teraz, gdy się tę napisaną prawie czterysta lat temu tragedię wystawia. Stąd się wzięły m.in. znamienne rozważania o tym, co bohater chodząc po scenie czyta, jaką książkę trzyma w ręce. Niegdyś sugerowano, że Hamlet czyta "Próby" Montaigne'a, ale
Źródło:
Materiał nadesłany
"Wiadomości" nr 3