Od wielu lat myślałem o scenicznej realizacji "Samuela Zborowskiego". Głęboko utkwiły mi w pamięci fragmenty: pełna zadumy i tęsknoty apostrofa: O smętny, o kochany - srodze ty oszukany..., i słowa Lucyfera, Wiecznego Rewolucjonisty, kreującego siebie i świat przeciwko Bogu, słowa ciężkie od buntu i rozpaczy, opadające nagle delikatną kadencją na wspomnienie ojczyzny - co była prosta, piękna, jak cud gminny - nieskalana. Zdawałem sobie jednak sprawę jak trudno z tej lawiny słów i strzaskanych ułamków niedokończonego dramatu wysnuć przejrzyście romantyczny dramat o wędrówce dusz i tragiczne starcie przedstawiciela złotej wolności z rzecznikiem racji stanu. Nie widziałem spowitego legendą spektaklu Leona Schillera i dopiero mądre przedstawienie Jerzego Kreczmara (z r. 1962) uświadomiło mi, ile rzeczywistej siły, podminowanej bólem i ironią, kryje w sobie lucyferyczny bunt Anhellicznego Poety. Podejmując pracę nad SAMUELEM... uzupełniłem
Tytuł oryginalny
Przed premierą "Samuela Zborowskiego"
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Wybrzeża nr 124