"Dziady" Adama Mickiewicza w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku Sieci.
W swoich "Dziadach" Janusz Wiśniewski okazuje się pilnym słuchaczem wykładów Mickiewicza. To paradoks sam w sobie. Janusz Wiśniewski, który już właściwie od czterdziestu lat uprawia swój teatr śmierci, dopiero dziś decyduje się na "Dziady". Jakby tytuł ten brzmiał niczym zbyt łatwa motywacja dla reżysera, który przez wielu jest postrzegany jako naśladowca Kantora; ktoś, kto od mistrza wziął niemal wszystko. W tym rozprawianiu się z teatrem Wiśniewskiego zawsze było sporo przesady. Bez Kantora bowiem byłby twórcą diametralnie innym, ale też nie jest tak, że dekadami niebywałej konsekwencji nie wypracował sobie autonomii. W "Dziadach" z warszawskiego Teatru Polskiego podąża wyznaczoną drogą, ale tym razem jako inscenizator i nawet jako reżyser wycofuje się na dalszy plan. Mniej tutaj nieustannego korowodu ludzi-kukieł, nawet esencjonalna dla Wiśniewskiego muzyka Jerzego Satanowskiego wybrzmiewa chyba ciszej i rzadziej. Znajdujemy się w izbi