To właśnie z Tadeuszem Konwickim kroczyliśmy latami przez "Nowy Świat i okolice", graliśmy z władzą w chowanego, dokonywaliśmy rachunku sumienia, często bolesnego, niełatwego. Autor był jednak zawsze kimś bliskim, z kim chodziło się pod rękę albo on nas, albo my jego tłumaczyliśmy z naszych słabości. "Chcę być przechodniem, którego człowiek spotyka w życiu i wie, że nie jest sam, że są jeszcze inni na świecie. Pragnę, aby film, czy książka, która powstaje w moich rękach nie były wyrachowane, wycwanione. (...) Piszę w tym celu, żeby się z kimś skomunikować' - wyznawał. Swoje komunikaty adresował do nas - szarych, niebohaterskich, czasem heroicznych, ale częściej "spsiałych", doświadczonych wspólnym losem. Mimo to, a może właśnie dlatego uchwycić ducha tej prozy nie jest łatwo. Krzysztof Zaleski, autor adaptacji i reżyser podejmował to ryzyko nie raz. Mówić głosem pokolenia to prowadzić dialog znaczący, napiętnowany wszystkimi
Tytuł oryginalny
Przechodzień w teatrze, czyli Konwicki w Ateneum
Źródło:
Materiał nadesłany
Gość niedzielny nr 15