TO już drugi - albo dopiero drugi - Wedekind po wojnie w Warszawie. I druga niezbyt udana próba jego scenicznej reanimacji. Ten modny i hałaśliwy przed dziewięćdziesięciu laty dramatopisarz uchodzący za prekursora ekspresjonizmu szokował, gorszył, oburzał i jednocześnie fascynował swymi dramatami - a również i swym życiem prywatnym - głównie tych, przeciw którym pisał: mieszczaństwo. Podejmował śmiało problemy tzw. drażniące, problemy stanowiące zakazane tabu, prowokował, był pożytecznym zaczynem w obyczajowej fermentacji. Dziś jest już niemal zupełnie martwy. Taka też jest jego pierwsza sztuka "Przebudzenie wiosny" napisana 87 lat temu. Porusza w niej drażliwe na owe czasy - a i dziś chyba jeszcze, tylko w innym kontekście obyczajowym - sprawy i konflikty trudnego i skomplikowanego okresu dojrzewania chłopców i dziewcząt. I raczej częściej dziś śmieszy niż szokuje. Kiedy pani Bergmann mówi swej 14-letniej córce Wendl
Tytuł oryginalny
Przebudzenie wiosny
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Powszechne nr 198