WYGLĄDAŁO już bardzo kiepsko. Gdzieś w połowie maja smutna myśl chodziła mi po głowie, że kończący się właśnie sezon 1987/88 za chwilę odejdzie w historię - z niczym!
I nagle, w końcówce sezonu nastąpiło niespodziewane przebudzenie. Późną wiosną sypnęły się premiery - bardzo zresztą do siebie niepodobne - spektakli nie tylko dojrzale przygotowanych i dobrze granych, ale nade wszystko próbujących dotykać istotnych problemów życia publicznego. TRIUMF KAPLICZKI? Gdy unosi się kurtyna, wyganiający się a półmroku kontur olbrzymiego drzewa niemal rozpycha ramy sceny warszawskiego Teatru Polskiego. Po chwili jednak widać, że Jan Polewka utkał koronę tego olbrzyma z szerokich pasów ozdobnej (tkaniny zwisających z nadscenia: są lekkie, mieniące się jak listowie - ale metaforyczne, niedosłowne. Realnie stoi na scenie tylko ciężki, gruby pień, pod nim ławka, para butów. A wokół nich pusta przestrzeń - aż po linię horyzontu złoto-zielonego w dzień, fioletowiejącego nocą. Można rzec: dużo powietrza jest w tej scenerii. Można też powiedzieć, że jest to przedstawienie z oddechem: utrzymane w powolnym, acz dosk