Przedstawienie "wisi" na aktorach. Tylko oni mogą zamienić je w błyskotliwe, energetyczne spotkanie - o "Kaczo" w reż. Edwarda Żentary Stowarzyszenia Teatr Dialog w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.
Za co teatr kocha Bogusława Schaeffera? Za niezwykłe teksty, pozwalające aktorom na rozbudowaną improwizację i poczucie nieskrępowanej swobody scenicznej. Za dostarczanie znakomitego materiału, z którego komponować można niezwykłe spektakle, balansujące na granicy aktorstwa i prywatności. Za wyczucie muzyczne, które pojawia się choćby w instrukcjach dotyczących tempa wykonania. Za poczucie humoru wreszcie i przełamywanie pompatycznego wykładu rubasznym, dosadnym dowcipem. Aktor, który dobrze czuje się improwizując na scenie, znakomicie odnajdzie się w materiale dostarczanym przez Schaeffera. W krakowskim "Kaczo" ten zabieg nie udał się do końca. Nie wystarczyło środków ekspresji aktorskiej. Dowcip zbyt często zastąpiło mizdrzenie się do publiczności. W miejsce improwizacji wkradło się, nie wiedzieć, czemu, aktorzenie. "Kaczo" posiada jedynie zręby fabuły. Głównym tematem, rozwijanym przez większość spektaklu, jest wykład, prowadzony przez S