Od "Metra" Janusza Stokłosy i Janusza Józefowicza zaczęła się era teatrów prywatnych. Bywa w nich władza i cieszy się, że nie musi do sztuki dokładać.
Wyzwanie? Prywatny teatr w kraju, w którym tylko państwowa scena ma szansę na dotację. Reportaż Jolanty Grabowskiej.
Wielu się sparzyło, nielicznym się udało... Mimo to kolejni próbują. W Warszawie czy we Wrocławiu powstają prywatne sceny. To przedsięwzięcie wysoce ryzykowne - stale towarzyszy mu widmo plajty. Jak każdemu biznesowi. A nawet bardziej, bo produkt jest niewymierny... - Nie jesteśmy instytucją kultury, tylko spółką z o.o. - mówi Janusz Stokłosa, kompozytor i prezes Studia Buffo, pierwszego prywatnego teatru w Polsce. Wszystkie komercyjne sceny działają jako spółki. Traktowane są jak każde inne przedsiębiorstwo: płacą podatki, prowadzą księgowość. I muszą na siebie zarabiać, żeby przetrwać... Teatr jest towarem, który trzeba rozreklamować i sprzedać. Ilu więc właścicieli, tyle patentów na przyciągnięcie widzów i zapełnienie firmowej kasy. A obok - dotowane przez państwo sceny grają hity z nowojorskiego Broadwayu, londyńskiego West Endu i bulwarów Paryża. Na trzy głosy Współistnienie prywatnego z państwowym nie jest łatwe. Podkr