"Prywatna klinika" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Rafał Kowalski w Gazecie Wyborczej - Płock.
Farsa "Prywatna klinika" jest jak lekki drink po pracy. Szybko spożyty daje chwilowe uczucie odprężenia, choć niedługo potem człowiek zapomina, że w ogóle go wypił. Ci, którzy mieli okazję obejrzeć "Dzikie żądze" w reżyserii Stefana Friedmanna, czyli poprzednią farsę płockiego Teatru Dramatycznego (też rodem z Wysp Brytyjskich), wiedzieli, czego się spodziewać po "Prywatnej klinice" Jerzego Bończaka: komicznie, niezbyt skomplikowanie i momentami dynamicznie podanych relacji damsko-męskich. Tam małżeństwo w średnim wieku próbowało odbudować nieudane życie seksualne - pani domu pragnęła, by posiedli ją mężczyźni "dzicy, owłosieni, niskiego stanu". Tu samotna kobieta, w takim samym wieku, ma dwóch kochanków, oczywiście nic o sobie niewiedzących. W obu przypadkach pojawiają się panie, które w miarę rozwoju akcji odnajdują w sobie kobiecość i seksualność (u Friedmanna była to siostra pani domu, u Bończaka - przyjaciółka głównej