Spektakl "Come Together" w reżyserii Wojciecha Ziemilskiego grany w warszawskim Studio Teatrzegalerii dotyka widza - jego odwagi, moralności, poczucia solidarności. Aktorzy prowokują, namawiają i stawiają pytania publiczności. Czy widzowie są bierni, bo otrzymują niespójne komunikaty, czy brak ich aktywności jest wynikiem umysłowego lenistwa i znieczulicy? - pisze Kinga Woźniak z Nowej Siły Krytycznej.
Pusta scena Malarni. Olga Karoń - wieloletnia inspicjentka Teatru Studio - odczytuje reguły gry w czasie tego wieczoru, zaświadcza je ogromny napis z tyłu sceny: "Proszę nie wchodzić na scenę". Zapełniają ją sukcesywnie: Lena Frankiewicz, Maria Stokłosa, Sean Palmer, Wojciech Pustoła, Krzysztof Strużycki. Kim są i w jakiej występują roli? Chcący się poznać z widzami i zaprosić do scenicznego świata. Od początku skracają dystans aktor - widz, zapraszając publiczność na scenę. Po pierwszych zachętach, kilka dziewczyn decyduje się podnieść z foteli i spełnić prośbę. W oka mgnieniu obsługa widowni gestem wskazuje, aby zostały na miejscach. Po tym incydencie jest pewne, że widniejące hasło to prowokacja, a powtarzane przez aktorów polecenia widzom to gra. Używają różnych środków perswazji - groźby, prośby, żartu, odwołania się do rozsądku i uczuć - aby tylko poderwać publiczność, zachęcić do przekroczenia magicznej linii dzielącej