Prowincja ma za złe. Prowincja nie lubi. Prowincja głosi, że Kazimierz Kutz kąsa, gryzie, szturcha, kopie, utyskuje, mędrkuje. Prowincja mówi uszczypliwie, że w stolicy znalazł się dla kariery i teraz stamtąd wieszczy. A on przecież nie rozumie lokalnych warunków i tego, jak trudno się pracuje na tym czarnym Śląsku. No po prostu strasznie ciężko - pisze Aleksandra Klich w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Prowincja martwi się i gorszy, że nie jest po śląsku skromny i przyzwoity, tylko chwali się, a w dodatku używa niecenzuralnych wyrazów. Prowincję razi, że nie chodzi do kościoła, nie klęczy pod kruchtą, że na Paradę Równości ubiera koszulkę z napisem "Miałem dwóch tatusiów". Czy on nie rozumie, że Śląsk to skromność, konserwatywne wartości, czystość i praca? Oczywiście, o tym wszystkim prowincja mówi szeptem, w kuluarach. Jedna pani drugiej pani albo panu na uszko. Takie słowa jak "folksdojcz", "idiota", "durny starzec" można wykrzyczeć co najwyżej w inwektywach na forach internetowych. W oczy nikt niczego mu nie powie, bo wszyscy wiedzą, że Kutz jest niebezpieczny. Mógłby wyciągnąć nóż i wbić pod żebro. Czyli opisać delikwenta (delikwentkę) w felietonie albo, co jeszcze gorsze, wyśmiać tak, że człowiek języka w gębie zapomni. Więc nie znoszą go samorządowcy, urzędnicy, nawet koledzy z politycznej ławy. Mówią: Co się n