Wojna w polskim teatrze toczy się głównie miedzy krytykami. A ściślej: wyznawcami Teatru Rozmaitości a resztą, bo nie chodzi im o cały młody teatr, podobnie zróżnicowany, jak stary - pisze Elżbieta Baniewicz.
Notatnik Teatralny wydał ostatnio numer pod hasłem: Wojna w polskim teatrze. Po roku 1990 pokolenie "młodszych zdolniejszych" reżyserów, piszą redaktorzy, spowodowało, "fundamentalne zmiany" w naszym teatrze. W odróżnieniu od starych znakomicie odnaleźli się w nowej rzeczywistości, zaproponowali odmienną problematykę, a tym samym formę. Rymuje się ona wyraziście z wrażliwością pokolenia wychowanego na kulturze obrazkowej, komórkach, esemesach, w przeciwieństwie do spektakli tradycyjnych, opartych na literaturze, "pachnących Skolimowem". Niestety, ich osiągnięcia są lekceważone albo budzą opór twórców i krytyków starszych generacji, którzy z wysokości Okopów Świętej Trójcy nie chcą zmieniać ani swoich gustów, ani poglądów. Konflikt ostry, podziały oczywiste. Teatr, który się wlecze w ogonie życia, mieszczański, z pluszowymi kotarami, konformistyczny, zachowawczy, zakłamany kontra teatr, który wychodzi do ludzi w autentyczną przestrze�