Największym wakacyjnym hitem teatralnym stolicy jest trwający właśnie festiwal Komedie Lata. Co roku wraca z tej okazji pytanie o stan polskiej komedii. Dzięki młodemu pokoleniu reżyserów i dramaturgów nie ma już z nią tragedii - pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku Polska.
Dobry komediopisarz to inżynier, który tworzy maszynki do produkcji śmiechu. Dzięki temu może powiedzieć coś ważnego o świecie. Taka jest tradycja tego gatunku od czasów jego pioniera Arystofanesa, który do swoich sztuk, pełnych dosadnego dowcipu, wprowadzał wątki polityczne i społeczne, narażając się rządzącym Atenami 2,5 tysiąca lat temu. Do dziś komedie starożytnego autora są z sukcesami grane na światowych scenach i uważane za wzór zarówno jeśli chodzi o sposób podania poważnej tematyki, jak i precyzyjną, matematyczną wręcz konstrukcję. Takie budowle potrafili też wznosić autorzy znad Wisły. W Polsce gatunek ma bogatą i różnorodną tradycję, by wymienić tylko nazwiska Aleksandra Fredry, Michała Bałuckiego czy Sławomira Mrożka. Ale ostatnie dwudziestolecie było dla komedii a la Polonaise zabójcze. Wydawało się, że na zawsze już będziemy skazani na anglosaskie farsy, w których wystawianiu mistrzostwo osiągnął warszawski teatr