"Napisano gdzieś niedawno, że jest obecnie moda na Kafkę. Trudno to pojąć, moda na ogół nie lubi wysiłku - dziwił się we Wstępie do Kafkowskich "Dzienników" Zbigniew Bieńkowski. Dziwiąc się nie miał racji: moda jest w istocie leniwa, lecz posiada broń, pozwalającą rozprawić się z najtrudniejszym artystą: komunał. Wbrew pesymistom przy pomocy słów porozumiewać się można doskonale. Nie wymaga to wysiłku - najwyżej dobrej woli. Moda na Kafkę, tak jak moda na Dostojewskiego, Joyce'a czy Becketta, to po prostu powszechna łatwość (i skłonność) formułowania na ich temat paru myśli. Myśli - sygnałów, dających znać, że rozumieją tę twórczość wszyscy.
MODA na Kafkę w teatrze w tym właśnie wyraża się bardziej niż np. w repertuarowych decyzjach. Na przestrzeni ostatnich lat piętnastu, nazwisko jego pojawiło się na afiszu osiem razy, co nie jest liczbą oszałamiającą, gdy pamiętać, iż w tym czasie odbyło się w teatrach dramatycznych ponad 5 tysięcy premier. Ale gdy czytać z Kafkowskich spektakli recenzje, odnosi się wrażenie, że jest to autor popularny pod każdym względem: masowy i łatwy. Choć w pamięci widowni pozostały właściwie z owych przedstawień tylko dwie kreacje Woszczerowicza - w "Procesie" i "Zamku". Nie jest to całkiem zaskakujące. Kafka nie był dramatopisarzem i do teatru trafił poprzez adaptacje. Adaptacje są zawsze tendencyjne i z reguły tym gorsze, im lepszy oryginał. Z adaptowaniem Kafki rzecz miała się zresztą szczególnie. Tylko w wypadku "Zamku" skorzystano z pomocy Maxa Broda, "Proces" i "Amerykę" - mimo gotowych europejskich wzorów - przerabiano każdorazowo od nowa: najc