Pamiętam - sprzed półtora roku - przedstawienie, którego sympatyczny, młody bohater kochał się w królowej. Królowa była jednak żoną króla, co nieco utrudniało sprawę. Młody człowiek wygłaszał więc wspaniały monolog przeciw tyranom, a salą wstrząsał dreszcz. Wychwytywała każdą aluzję starego klasyka przeciw władzy. Mówiono na scenie, że władza jest zła. I to wystarczało. Potem przyszło "Milczenie" Brandstaettera. Współczesność podejrzana przez dziurkę od klucza, i to przez kogoś, kto nie był w mieszkaniu. Że były aresztowania, że były denuncjacje. Następował kluczowy dialog. Kto winien? (Milczenie) Ktoś przecież musi być winien! Ktoś musi być winien! (Milczenie) Idea? Nie. Ustrój? Nie. Ludzie? (Milczenie) Którzy? (Milczenie) Którzy, Feliksie? Ludzie, którzy uwierzyli, że są bogami. (Milczenie) "Imiona władzy" Jerzego Broszkiewicza są wydarzeniem współczesnego politycznego teatru. Poja
Tytuł oryginalny
Problematyka, dramaturgia, realizm
Źródło:
Materiał nadesłany
Nowa Kultura nr 39