"Czarodziejski flet" w rez. Achima Freyera w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Małgorzata Dziewulska w Tygodniku Powszechnym.
Być może Mozart jest nam odległy, ale na pewno dzisiejszy teatr to miejsce niepohamowanego szaleństwa. "Czarodziejski flet" czeka na czasy, kiedy ludzi będzie znowu stać na złudzenia. Starsi widzowie mają jeszcze w pamięci magiczne operowe chwile, kiedy na płaski placek sceny wypełzał chór w historycznych kostiumach i rozciągał się horyzontalnie, zgodnie z najnudniejszą mechaniką ruchu tłumu wpatrzonego w dyrygenta. Stosowanie podestów i podestów na podestach dawało nieodmiennie anachroniczny efekt rodzinnego zdjęcia. Była to nuda i męka przestrzeni nieopanowanej ani technicznie, ani artystycznie, czasy na nowoczesnych scenach dawno minione. Freyer dał w Warszawie lekcję rozwiązania przestrzeni. Swoją wielką maszynę do grania spiętrzył niemal pod sufit ramy scenicznej, niczym kolosalną alpejską turnię, kubistyczną i ekspresjonistyczną zarazem. Połamał w niej perspektywy, skatował regularne formy, upstrzył znakami plastycznymi miejskiego infern