Film Filipa Bajona to współczesne odczytanie Zapolskiej czy zapożyczenie? Jacek Cieślak i Barbara Hollender o "Paniach Dulskich" w Rzeczpospolitej.
Barbara Hollender "Panie Dulskie" nie są na szczęście nudną ekranizacją szkolnej lektury. To inteligentna "wariacja na temat". Bajon sportretował mieszczańską warstwę ze wszystkimi jej przywarami, ale i zaletami. Opowieść o paniczu, który pod okiem mamusi robi dziecko służącej? Coś takiego nie mogłoby się dzisiaj na ekranie obronić. Ale Filip Bajon potrafi spojrzeć na szacowne, acz lekko zmurszałe, dzieła z historii literatury świeżym okiem. I tak jak wcześniej uwspółcześnił "Przedwiośnie" Żeromskiego, tak teraz odkurzył dramat Gabrieli Zapolskiej. Punkt wyjścia "Pań Dulskich" jest współczesny. Do rodzinnego domu przyjeżdża Melania, młoda reżyserka. Przywozi ze sobą Szwajcara, profesora psychiatrii Rainera Dulsky'ego. On szuka swoich korzeni, ona tematu na film. "Tak się teraz filmy robi: o rodzinie, ojcach donosicielach, o tym, co się wymiecie spod dywanu" - mówi. Odkrywa domowe tajemnice, także te sprzed kilkudziesięciu lat. P