„Giselle” Adolpha Adama w chor. Zofii Rudnickiej w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Agnieszka Kowarska w kulturalnie24.blogspot.com.
Pierwsza premiera Teatru Wielkiego w Łodzi w nowym sezonie niewątpliwie była pewnym ryzykiem. Głównie ze względu na to, że budując zespół tancerzy niemal od podstaw, realizatorzy zaplanowali wystawić „Giselle” - kwintesencję klasyki tańca baletowego. Zadanie karkołomne? Poniekąd. Ale - jak się okazało - raczej możliwe do realizacji.
Libretta chyba nie trzeba tu streszczać. „Giselle” to balet fantastyczny, znany i często grywany. W samym Teatrze Wielkim to już trzecia realizacja tego dzieła. Niezależnie od tego gdzie i kiedy „Giselle” była i jest wystawiana, budzi ona jednakowo silne emocje ze względu na doskonałą muzykę Adolpha Adama i nieprzeciętną choreografię Jeana Coralliego i Julesa Perrota (w Łodzi w opracowaniu Zofii Rudnickiej). Ten fantastyczny balet zachwyca między innymi spektakularnymi pokazami solistów, które wymagają od tancerzy doskonałej techniki i kondycji fizycznej.
Ja miałam sporą przyjemność siedzieć na widowni podczas spektaklu premierowego, 12 października, w którym wystąpili soliści Polskiego Baletu Narodowego - Jaeeun Jung jako Giselle i Ryota Kitai jako książę Albert. Nie, nie zdziwił mnie wybór tej pary tancerzy, ale za to ucieszył. Kitai już wcześniej zrobił na mnie doskonałe wrażenie. Od razu, w pierwszym wejściu na scenę łódzkiego teatru potrafił przykuć uwagę publiczności nieprzeciętną gracją i płynnością ruchu. Jung natomiast zatańczyła partię Giselle bardzo lekko, z ogromną wrażliwością, budując tym samym postać zwiewnej, delikatnej, kruchej dziewczyny, która umiera nie mogąc znieść kłamstwa ukochanego a kochając nawet po śmierci, pragnie go pożegnać w najbardziej możliwie ulotny sposób.
Balet podzielony został na dwa akty, z których każdy miał odmienny charakter doskonale podkreślony świetną scenografią i kostiumami zaprojektowanymi przez Tatianę Kwiatkowską. Pierwszy akt to sceny wiejskie i sytuacje powiedziałabym społeczne. Z tego powodu jest na scenie sporo chaosu, ale takiego doskonale uporządkowanego. I chociaż w mojej ocenie ewidentnie zbyt rozbudowana scenografia (a może mała scena?) trochę solistom przeszkadzała, to i tak zaprezentowali się doskonale. Nieźle poradził sobie również duet Okuno i Tachibana. Można mieć jednak pretensje do orkiestry pod kierownictwem Andriya Yurkevycha, która tancerzom w pierwszym akcie zdecydowanie nie pomogła a niewątpliwie mogła. Pojawiło się sporo spóźnień, nierówności w scenach grupowych, ale panowie tańczyli świetnie.
Drugi akt za to wyglądał zdecydowanie lepiej. Baśniowa, oszczędna scenografia i fantastyczne kostiumy willid mogły naprawdę zachwycić. Taniec cmentarnych duchów był bardzo malowniczy i równy a pokazy solowe i duety – widowiskowe. Dyrygent częściej zerkał na scenę i tutaj już zdecydowanie czepiać się nie będę, choć trudno mówić o jakimś muzycznym zachwycie. Orkiestra grała zbyt cicho przy takiej liczbie tancerek na scenie, które momentami wyraźniej brzmiały niż muzycy. Lirycznie nie zawsze oznacza... cicho, prawda?
Trzeba też pochwalić scenicznego Hilariona (Nazar Botsiy). Botsiy jest doskonały w rolach charakterystycznych i tu też pokazał nie tylko klasę, ale przede wszystkim zbudował postać, którą trudno byłoby opisać jako jednoznacznie złą czy dobrą. Hilarion momentami wzbudzał współczucie, bo przecież to co Hilarion zrobił, uczynił z miłości do Giselle. Botsiy bardzo wyraziście zatańczył swoją partię. Brawo.
Tak czy inaczej, pomimo pewnych mankamentów, które zresztą łatwo będzie w kolejnych pokazach wyeliminować, można stwierdzić, że łódzka „Giselle” w tej odsłonie jest jedną z najpiękniejszych realizacji baletowych, jakie może obecnie oglądać publiczność łódzkiego Teatru Wielkiego. Dzieło ma rozmach plastyczny – to zdecydowanie mocna strona tego spektaklu. Są również świetne sceny zbiorowe, duety i pokazy solowe na tyle widowiskowe, że trzymają widza w pewnym napięciu czy oczekiwaniu. Plus przednia kompozycja Adama. To wszystko niewątpliwie sprawi, że ta realizacja „Giselle” nie znudzi się szybko publiczności. A ona już przecież zdążyła się stęsknić za dobrym, rzetelnie przygotowanym spektaklem baletu klasycznego.
Koniecznie do obejrzenia.