No i wreszcie sensacja. "Premiera pana premiera" czyli nowa sztuka Edwarda Chudzyńskiego eksplodowała przy akompaniamencie "wiwatnych wrzasków" lubiących śmiech i zdrową rozrywkę widzów oraz cichych narzekań tych innych - smutnawych i ostrożnych. Już po pierwszych dwóch dniach przedstawień komedia ta - mimo sprzeciwów autora - nazwana została po prostu operetką. Tak więc zawiodły ponure obawy względnie nadzieje, że cały dorobek kulturalny emigracji wyraża się w akademiach - jeśli chodzi o stronę sceniczną, a muzycznie jest znany tylko pod postacią "duszysczipatielnych" pień harcerzy przy obozowych ogniskach. Smętne obawy zniweczył jeden "wybuch sceniczny". Trochę prozy, kilka piosenek, humor i muzyka plus 5 osób w świetle rampy. Recepta na śmiech jest taka prosta. Nie jest łatwo pisać o przedstawieniu będąc do niego subiektywnie nastawionym i odbierając je subiektywnie - gdy istnieje osobiste nastawienie do autora lub wykonawców. I zwykle n
Tytuł oryginalny
Premiera - nie farsa
Źródło:
Materiał nadesłany