Jakie są "Dziady" w reżyserii Macieja Prusa? Odpowiem uczciwie: nie wiem. Sobotni wieczór w Teatrze Polskim zdominowała bowiem atmosfera jubileuszu 125-lecia oraz otwarcia gmachu po remoncie. A i ja sama narobiłam sobie nie lada kłopoty, oglądając przed premierą próbę przedstawienia.
Na dachu i balkonie budynku pysznią się cztery wielkie metalowe pegazy ze stajni Jarka Maszewskiego. Na chodniku przed teatrem - fluorescencyjny napis anonsujący premierę. Foyer też odmienione nie do poznania: surowe, jasne podłogi i ściany, żadnych złoceń, żadnych czerwieni. Od tła wyraźnie odcinają się czarne (obowiązkowo) sylwetki premierowych gości: jak wycięte z papieru. Mam poczucie, że jestem w jakimś zupełnie nie znanym mi miejscu, że wszyscy zostaliśmy poddani teatralizacji, że od progu sami gramy w przedstawieniu. Wrażenie się potęguje, kiedy przechodzimy przez kulisy, żeby usiać w fotelach, ustawionych tym razem na teatralnej scenie. Kiedy kurtyna idzie w górę, zwykle spotyka nas niespodzianka: zupełnie nowy, inny świat. Tym razem niespodzianka jest przewrotna, bo widzimy miejsce doskonale znane: po prostu widownię, która daje poczucie swojskości i bezpieczeństwa. Każdy z nas kiedyś tu przecież siedział: po lewej lub po prawej stroni