"Ferdydurke" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Pisze Tadeusz Piersiak w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.
Młodzież wychodziła z "Ferdydurke" rozchichotana. Nie bezrefleksyjnie jednak. A co, jeśli na maturze napiszę: nie przeczytałam, bo mnie nie zachwyca? - pytała jedna z dziewczyn. Ziarno zostało rzucone. Spektakl zaczyna się rewelacyjnie. Jeszcze przed symbolicznym podniesieniem kurty, w ciemności sceny jarzy się portret Witolda Gombrowicza z podmalowanymi ustami, zwieńczony wieńcem laurowym. Zapada ciemność, a po rozjaśnieniu świateł widzimy, że Gombrowicz toczy z nami pojedynek na miny. Portret jest po prostu na gumowym podkładzie, który poddaje się modulacji przez ręce aktora. Genialne! Potem jednak zaczyna się gombrowiczowsko-michalikowski prolog o manipulacji i głupocie. Zachęcająco brzmi fragment o szczytowej głupocie i miałkości tzw. artystów. Wywód jednak zaczyna się dłużyć i nabierać pimkowskiego, przemądrzałego tonu. Bo to spektakl adresowany do młodzieży? Zaraz jednak rusza przedstawienie. Wybór tekstów i kontekstów jest