"Chopin" w reż. Laco Adamika w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.
Gdyby nie rozpoczęty właśnie Rok Chopinowski, nie byłoby powodu, by wskrzeszać zupełnie dziś zapomnianą operę Giacomo Oreficego. Gdyby Chopin żył i zobaczył "Chopina" w Operze Wrocławskiej, toby pił. Z rozpaczy, do nieprzytomności. Już początek inscenizacji w Operze Wrocławskiej wpędza w konsternację. Paryskie mieszkanie Chopina, bohater w agonii, w drzwiach pojawia się Śmierć, czyli zakapturzona postać z kosą. I nie wiadomo, co bardziej chybione: kiczowata symbolika czy następujący po niej element folklorystyczny. Bo okazuje się, że Śmierć to tylko przebrana dziewczyna z grupy kolędników - na scenę w rytmie mazurków wybiega tłum mazowieckich chłopów w futrzanych czapach, trzaskają hołubce Umierający Fryderyk wraca myślami do lat dziecięcych, a potem szkolnych (na scenie pojawia się chłopięcy chórek w szkolnych mundurkach z epoki). Kolejna scena - pochód pokonanych powstańców listopadowych, i następna - paryski salon, romans z Georg