Żaden chyba pisarz współczesny z zachodu nie był u nas tak powszechnie wystawiany, jak Arthur Miller. Teatry ustawiły się w kolejce, kiedy czekało się jeszcze na prawo do grania, go w Polsce, a potem urządziły prawdziwy "festiwal millerowski", w którym zwłaszcza "Śmierć komiwojażera" i "Widok z mostu" biły rekordy powodzenia. "Czarownice z Salem" były trudniejsze, a ich społeczna ostrość nie wydawała się już wtedy (po październiku) szczególnie atrakcyjna. Ale tamte dwie sztuki były ponętne, wszystkiego miały po trochu i w sam raz: teatralnej "nowoczesności" i sentymentalnej zadumy nad losem człowieka, psychologii i brutalności, "życiowej filozofii" i społecznej problematyki, i wreszcie parę ról, w których za nowoczesną fasadą zawarta była mięsista, naturalistyczna materia. Miller był niewątpliwie najbardziej "europejskim" z amerykańskich dramatopisarzy, albo inaczej - mniej był obciążony ową egzotyką amerykanizmu, kt
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7