To miało być największe artystyczne wydarzenie w historii Nowego Teatru. Nie było. Widownia zobaczyła przygotowaną z rozmachem inscenizację szkolnej lektury.
"Dziady" rozpoczynają się, jeszcze zanim widzowie wejdą do teatru. Na schodach czeka na publiczność dwóch rosyjskich wojskowych z karabinami. W holu tymczasem swojskie melodie śpiewa chór wieśniaków. Na scenie prosta scenografia składająca się z kilku kolumn. Dzięki temu scena optycznie się powiększa. A miejsca potrzeba będzie dużo, bo za chwilę ma się na niej pojawić ponad 30 aktorów. Początek przedstawienia nie zachwyca. Podczas sceny z gusłami panuje chaos, aktorzy krzyczą jeden przez drugiego, tak, że niewiele można z tego zrozumieć. Nie lepiej jest z piosenkami, do uszu widowni dochodzi jedynie bełkot. Ma się wrażenie, że Stanisław Miedziewski, reżyser przedstawienia, zrobił z "Dziadów" musical. Od początku widać, że spektakl ma przyciągnąć do teatru nie tylko miłośników geniuszu Adama Mickiewicza, ale przede wszystkim uczniów, których co jakiś czas trzeba rozśmieszyć, żeby się nie nudzili. Dlatego np. podczas sceny z gusł