Powrót spaczonej taniej lewicowości stał się znakiem tych wyborów, dowodem tego również Monika Strzępka. Tyle że kandydaci sami są temu winni. Owszem, z człowiekiem kultury miło porozmawiać, nieźle zaprosić go do wspólnego zdjęcia, pochwalić się udziałem w komitecie poparcia. Jednak poważnej rozmowy o kulturze w tej kampanii nie było. Chociaż stoimy wobec jej systemowej reformy. Można odwlec ją w czasie, ale odwołać już nie - pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.
Jarosław Kaczyński powinien być szczęśliwy. "Jak większość z nas nie mam kandydata, który by mnie w jakimkolwiek stopniu reprezentował. W drugiej turze zagłosuję więc na Jarosława Kaczyńskiego" - deklaruje w rozmowie z "Krytyką Polityczną" Monika Strzępka. Niezorientowanym czym prędzej wyjaśniam, kim owa Strzępka jest - reżyserką teatralną, jedną z głośniejszych w swoim pokoleniu (urodzona w 1976 r.). Jej przedstawienia zbierają skrajne oceny. Jedni widzą w nich publicystyczny, spływający gnojem humbug, inni - przejmującą krytykę stosunków społecznych ery neoliberalizmu, w rozumieniu artystki Strzępki synonimu wszelkiego zła. Niemrawa dotąd - nawet przed ostatecznym rozstrzygnięciem - kampania spowodowała, że Monice Strzępce przestał wystarczać sygnowany przez nią polityczny teatr. Przyszła pora na wypowiadane wprost polityczne analizy. Krzyki z teatru Jedno w jej deklaracji jest nie do zlekceważenia. Skoro wyjątkowym poparciem wśró