Tytuł sztuki Johna Ardena jest piękny, a nawet uwodzicielski: "Armstrong's Last Goodnight" - Ostatnie dobranoc Armstronga. Nasi autorzy nie wymyślają tak pięknych tytułów, trzeba im jednak oddać, że dzięki temu zapobiegają przynajmniej fałszywym sytuacjom, jakie prowokuje ostatnio afisz Teatru "Wybrzeże": niedobitki miłośników jazzu zrazu identyfikują szkockiego panka z XVI wieku z wirtuozem trąbki, "Satchmo" Armstrongiem, by następnie doświadczyć rozczarowania, które manifestuje się podczas przerwy - w szatni teatru.
John Arden (ur. 1931 - autor m.in. "Tańca sierżanta Musgrave", 1959) pisał "Ostatnie dobranoc Armstronga" na przełomie 1963 I 3964 roku, inspirowany - jak zwierzył się prasie - m.in. także przez wydarzenia ówczesne w Kongo. Przedmiotem sztuki jest polityka, a ściślej - praktyczna realizacja immanentnych, jego zdaniem, imperatywów działania politycznego, do których zalicza Arden tak samo klasyczne rzymskie "divide et impera", jak i nowoczesny, trywialnej odmiany pragmatyzm. Młodziutki król Szkocji, Jakub V, pragnie nareszcie pokoju z Anglią: jego kraj jest zmęczony, wyczerpany. Intencja króla jest sprzeczna z żywotnymi interesami baronów z pogranicza, którzy ze zbójeckich wypraw w angielskie sąsiedztwo uczynili sobie intratny . proceder. Jednym z nich jest silny John Armstrong z Gilnockie: postać sympatyczna w ujęciu Ardena, pełna prostoty i naiwnej zarazem pychy, naznaczona także zrozumiałym okrucieństwem-człowieka, który swój byt zawdzięcza tylko sobi