LICZBA dotąd nie wystawianych sztuk Stanisława Ignacego Witkiewicza zmniejsza się stopniowo: w 51 lat od daty do wstania odbyła się we wrocławskim Teatrze Współczesnym prapremiera "Janulki, córki Fizdejki" - "tragedii w 4 aktach", wypełnionej nagłymi zgonami i zmartwychwstaniami, nieustannym erygowaniem coraz to nowych królestw w lasach fantastycznej i anachronicznej "Litwy" oraz zasadniczą, to znaczy witkacowską dyskusją historiozoficzną o bezsensie postępu czy też postępie bezsensu w czasie i przestrzeni. Trudno, był pesymistą i katastrofistą, dla niepoznaki przystrajającym swe tezy w błazeństwa scenicznej "akcji". Wyniesiony po latach do powagi klasyka, zaczyna teraz płacić za zajęcie tej godnej pozycji i - staje się nudny. Zresztą dostrzegł to niebezpieczeństwo już i wydawca dramatów Witkiewicza, Konstanty Puzyna, kiedy przed kilkunastu laty we wstępie do dwutomowego zbioru sztuk pisał: "Ileż jednak w Witkacym dłużyzn, gadulstwa, rozwlekłośc
Tytuł oryginalny
Prapremiera Witkiewicza
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 268