Co się dzieje w teatrze, najłatwiej poznać spędzając nawet skromną godzinkę na korytarzach. Jeśli zaobserwuje się, że w godzinach przeznaczonych na próby, ludzie poruszają się wolno, bez pośpiechu, można spokojnie wyjść. To jest normalka. Natomiast jeśili aktorzy, pracownicy techniczni i administracyjni pędzą rzucając jedynie krótkie "cześć" znaczy to, że premiera na karku i czas topnieje szybciej niżby wszyscy chcieli.
Dwa dni kręciłem się po Teatrze Polskim. Widziałem Alka Wysockiego, który "zamiatał" szlafrokiem schody skacząc po cztery stopnie. Zderzyłem się niemal z Haliną Śmielą pędzącą w kierunku sceny. Poklepałem po brzuchu Zdzisława Sośnierza - okazało się, że brzuch jest sztuczny czyli wypchany. Usłyszałem z oddali donośny głos dyrektora Przegrodzkiego - kogoś musztrował i jeszcze kogoś wołał. Kątem oka spostrzegłem absolutnie kamienną twarz Eugeniusza Korina oraz zdziwione oczy Wojtka Jankowiaka i Michała Jędrzejewskiego. Przez dziurkę od klucza smakowałem jak Jurek Taczałski łapał się kilkakrotnie za głowę z kimś "rozmawiając". Wymieniam tylko te osoby, które mam przyjemność znać osobiście i przypadkowo się na nie natknąłem, bo na korytarzach ruch jest znacznie większy i co najgorsze nie obowiązują żadne przepisy, a więc o - kolizję bardzo łatwo. Ktoś koło portierni potwierdził moje przeczucia: - Panie, istny dom wariatów,