Pranie jest dziś miejscem, do którego pielgrzymują wyznawcy Zielonej Gęsi. W magicznej mazurskiej leśniczówce objawił się święty. Cały jest z dębu i złota. Ma trzysta lat.
Olgierd Łukaszewicz zamyśla się: - Początek lat siedemdziesiątych. Przyjechałem do Prania z harfistką z Olsztyna. Było po deszczu, niewielu ludzi dotarło na koncert. Leśniczy ugościł nas ogniskiem, kiełbaskami. Choć wokół wilgoć, artystka wystawiła harfę na trawę i zagrała. A ja czytałem Gałczyńskiego. Magiczny wieczór... Aktor wrócił do Prania po trzydziestu latach. W powietrzu wciąż wilgoć, a magia otaczająca leśniczówkę jeszcze silniejsza. - Nie mogłem się połapać w topografii, bo w pamięci miałem drogę i pola, ale nie lasy, które teraz tak silnie napierają na to miejsce - opowiada. Ceglana leśniczówka otoczona dębami od ponad stu lat stoi na skarpie nad Jeziorem Nidzkim. W lipcu 1950 roku przypłynął tu łodzią z Rucianego Konstanty Ildefons Gałczyński z żoną Natalią i córką Kirą. Do wyjazdu na Mazury przekonał go Ziemowit Fedecki. Gałczyński uciekał przed warszawskim splinem i nagonką komunistycznych