JEŚLI O INNYCH NIE BARDZO wiadomo, to przynajmniej ta praczka przeszła do historii. Paryżanka Katarzyna, zwana, Madame Sans-Gene. Prała - ponoć - bieliznę i młodemu porucznikowi artylerii Buonaparte, ten (jak chce anegdota) pozostał jej dłużny za pranie, a potem już jako cesarz nie miał przy sobie gotówki, żeby uiścić rachunek. Z czego płynie morał, że wielcy bywają wiecznymi dłużnikami i że pranie może się liczyć w historii. To pranie, widać, poruszyło dyrektora Teatru "Syrena" na tyle, że pozwolił, aby w foyer pracowała gilotyna (szyję nadstawia, co prawda, nie rozbawioną publiczność a manekin, aleć zawsze) i żeby zamiast gwiazdy rocka tańczyła na scenie pyskata praczka, co zrobiła karierę 200 lat temu, Ni mniej, ni więcej teatr przy Litewskiej sięgnął po klasyczną bulwarową komedię "Madame Sans-Gene" mistrza tego gatunku Victoriena Sardou, i żeby było pikantniej - już po raz drugi po wojnie, po 22 latach od spektaklu z Hanką Bie
Tytuł oryginalny
Praczka górą
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Kulturalny nr 30