Widziałam w Teatrze Wielkim "Straszny Dwór" i "Cyganerię" wystawione pod kierownictwem Zygmunta Latoszewskiego, który niedawno wrócił na swe przedwojenne stanowisko. Ta jedyna dziś w Polsce scena operowa jest pełna dynamiki, ruchu i życiowej prawdy dzięki szczęśliwemu połączeniu elementów malarskich, muzycznych, reżyserskich i aktorskich. Widać, że Teatr Wielki jest na dobrej drodze do przezwyciężenia tradycyjnej sztampy operowej, do stworzenia nowoczesnego dramatycznego teatru muzycznego.
Widownia stale zatłoczona publicznością, do ostatniego miejsca - wraz z wszystkimi krzesłami dostawianymi, choć nie byłam na przestawieniach premierowych ani sobotnich, które i przed wojną bywały jako tako zapełnione. Lecz przed wojną w dni powszednie opera świeciła pustką. Dziś na kilka dni naprzód trzeba zamawiać miejsca. Młodzież szkolna zjeżdża do opery z całej Wielkopolski. Radość ogarnęła mnie na myśl, że ta młodzież ogląda - na pewno po raz pierwszy w życiu - właśnie tak podany "Straszny Dwór". Słowa nie mogą oddać całej poezji zawartej w poszczególnych obrazach Zygmunta Szpingiera, w które treść tej pięknej opery wtapia się idealnie. Szpingier traktuje scenę jako całość architektoniczną, nie jako tło dla akcji. Robi śmiałe przekroje wnętrz, dążąc z sobą różne fragmenty domu czy pleneru. Nie małą rolę odgrywa też gra świateł i cieni doprowadzona do maestrii w nastrojowej scanie z kurantami i portretami prababek.