Gdy 139 lat temu 25-letni Georges Bizet prezentował paryżanom swą 3-aktową operę "Poławiacze pereł", moda na egzotykę miejsca akcji nie była niczym nowym. Ale z pewnością przyczyniała się do atrakcyjności prezentowanego dzieła, nawet wówczas, gdy muzyka pozostawała na wskroś europejska. Jeżeli dziś "Poławiacze pereł" nadal goszczą na scenach operowych świata, to zapewne dla atrakcyjnej melodyki i możliwości popisów wokalnych kwartetu solistów, kwartetu wszakże wybornego, kwartetu pereł. O uwypuklenie cejlońskiej egzotyki w poznańskim spektaklu zadbały cztery osoby: Zofia de Ines (scenografia), Maria Sartowa (reżyseria) Emil Wesołowski (choreografia) i Marek Rydian (światła). Scenograficzna prostota (czytaj komunikatywność) sprzężona z trafnie dobranymi światłami zaowocowała korzystnie (slajdowa sygnalizacja postaci lub nastroju, ikonografia), choć zdarzyły się jej czysto techniczne potknięcia ("magicznie" zawieszony
Tytuł oryginalny
Poznański połów pereł
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Wielkopolski nr 47